Kantyna była jeszcze pusta. W końcu było dość wcześnie i
większość żołnierzy była na służbie. Przy barze, gruby sierżant
kwatermistrzostwa zwany przez wszystkich Dzikiem spokojnie
wycierał swoje kufle kontemplując widok za iluminatorem. Nie
martwił go brak klienteli. W końcu i tak przyjdą do niego. Poza
jego przybytkiem, na Koperniku, istniał tylko jeden, admiralski,
a przecież żaden żołnierz nie będzie się pchał z piciem pod oko
admirała.
Podczas gdy Dzik rozkoszował się swym idealnym życiem, drzwi do
kantyny otworzyły się i do środka wmaszerowało kilku pilotów.
Wiadomo, po skończonej zmianie aż wstyd się nie napić. Podając po
kolei trunki gruby sierżant zobaczył nagle stałego bywalca.
-Witaj Wróbelku. W czym ci polać? W naparstku? - zebrana brać
ryknęła śmiechem.
-Nieee. Dziś jestem w nastroju na pływanie, więc podaj kufelek.
Daj też coś dobrego do jedzenia. Tylko tym razem zostaw coś dla
mnie jak będziesz je niósł. Ja nie dbam o linię. - to mówiąc
Droożdż poklepał się po brzuchu wywołując kolejną falę śmiechu,
do której bez skrępowania dołączył sam barman. Był doskonale
świadom swojej ogromnej tuszy i wcale mu to nie przeszkadzało.
Twierdził, że dzięki temu jest więcej ciałka do kochania.
Nagle do kantyny weszło dwóch mężczyzn, z wyglądu przypominali
trochę smutnych panów z Ministerstwa Informacji, ale wszyscy
wiedzieli, że MI nie miesza się w sprawy Kosmosu.
Podeszli do barmana i jeden powiedział oschłym głosem:
- Dzień dobry, jesteśmy z Sanepidu - wyciągnął legitymację i
podsunął ją pod sam nos barmanowi. - Do Departamentu Spraw
Wewnętrznych PMG doszły informacje, że nie przestrzegacie w tym
lokalu norm czystości zatwierdzonych przez Radę Najwyższą w
ustawie nr 429. Przyszliśmy to sprawdzić. Chodź Stefan,
rozejrzymy się po tej spelunie. - Obaj inspektorzy weszli w głąb
lokalu.
- A co my tu mamy... kurz! - inspektor przejechał palcem po
jednym ze stołów. - Notuj Stefan... Wszystkie meble pokryte grubą
warstwą kurzu. - drugi inspektor wyciągnął notes i zaczął pisać.
- Co tu dalej... - rozejrzał się i spostrzegł leżący na podłodze
kapsel od piwa. - Walające się wszędzie śmieci... - inspektor
podszedł do jednego z klientów, energicznym ruchem wyciągnął mu
łyżkę z ręki i spróbował jedzonej przez niego zupy. -
Paskudztwo... Napisz "serwowane posiłki o wątpliwej świeżości" -
inspektor spojrzał na barmana z pogardą. - I jeszcze "barman w
stanie nietrzeźwym". Chyba wystarczy już tego. - powiedział do
kolegi i dodał ciszej - szef będzie zadowolony.
- Do widzenia państwu. - powiedział głośno i obaj inspektorzy
wyszli… prosto w objęcia kilku rosłych żołnierzy z opaskami ŻW na
ramionach.
- Panowie, w jakiej sprawie? - Zapytał dowódca patrolu.
- Jesteśmy z sanepidu. Zamykamy tą norę. Mamy niezbędne dowody
i…
- Proszę o pokazanie przepustki a.z. 783B. - Głos oficera stał
się nagle lodowaty.
- Słucham?
- Osoba cywilna, przebywająca na obszarze o znaczeniu
strategicznym winna legitymować się przepustką 783B.
- Jakim znaczeniu strategicznym? To jakaś speluna i nawet popiół
po niej nie zostanie, gdy tylko oddamy te dokumenty odpowiednim
ludziom.
- To kantyna - Głos oficera żandarmerii był spokojny niczym
pantera tuż przed skokiem na ofiarę.- Ta kantyna jest jedynym
takim przybytkiem na stacji dostępnym dla naszych żołnierzy. Samo
jej istnienie poprawia morale, a zatem również sprawność bojową
naszych żołnierzy. Uznać ją, więc można jako obiekt strategiczny.
Ponadto, próba zniszczenia tego przybytku według mojego
rozumienia przepisów jest niszczeniem morale naszych wojsk, a to
mój drogi, jest już działalnością sabotażową. Jesteście panowie
aresztowani i pozostaniecie w celi do wyjaśnienia sprawy.
Nareszcie Dziki Janek będzie miał towarzystwo. - Żandarm
uśmiechnął się drapieżnie.
- Ależ panowie my...
- Wszystko, co powiecie może być użyte przeciwko wam. Przy próbie
ucieczki kula w łeb. - Trzech pozostałych żandarmów odbezpieczyło
karabiny.
- Ależ panowie. My tylko żartowaliśmy. Prawda Stefan? - Stefan
tylko powiódł durnym spojrzeniem dookoła i przytaknął. -
Właściwie to te dokumenty nie są nam już potrzebne. Może pan je
weźmie panie oficerze?
- Doskonale. Teraz zaś napiszą panowie zaświadczenie o
skontrolowaniu lokalu i podpiszecie przedłużenie koncesji.
- Ależ z radością! To taki miły i rodzinny lokal.
Pracownicy sanepidu szybko uwinęli się i oddalili szybkim
krokiem. Drzwi kantyny uchyliły się i wyjrzał z nich
Droożdż.
- Dobra robota chłopaki. Dobrze, że byliście w pobliżu. Jak
skończycie służbę to wpadnijcie na kielicha.
Żandarmi uśmiechnęli się tylko łobuzersko, zasalutowali i ruszyli
dalej dziarskim krokiem. Mogli się nie lubić z pilotami (oraz z
każdą inną formacją, jeśli już o tym mowa), ale pić musieli tak
jak wszyscy. W obronie kantyny każdy żołnierz na stacji był
gotowy do największych nawet poświęceń.
* * *
W kantynie robiło się coraz bardziej tłoczno - wiadomo, prawie
wszyscy akurat kończyli służbę i w drodze do kwater, wypadało
wpaść na jednego i pogadać z Dzikiem. Ale mimo panującego ścisku,
jedno miejsce tuż przy samym barze było cały czas wolne. Jakby
wisiała na nim karteczka: "Rezerwacje".
W kantynie panował coraz większy tłok, ale mimo tak wielu
żołnierzy, nikt nie zauważył wejścia do środka pewnego
porucznika. Przemieszczał się niczym cień - niezauważalnie, choć
wcale się nie ukrywał. Byłby doskonałym zwiadowcą, gdyby nie
fakt, że los przeznaczył go na Kapłana Szturmowego. Ludzie mówią,
że te jego zdolności wynikają z mocy, jaką obdarza go jego
patron. Może to i prawda... On sam rzadko o tym mówi.
- To, co zwykle, Dziku - Odezwał się głos, tuż przy uchu barmana,
który podskoczył prawie pod sufit, ze zdziwienia.
- Poruczniku, proszę... Nigdy więcej mnie nie strasz.
- Zobaczymy, co da się w tej sprawie zrobić. A tym czasem setkę
śliwowicy.
- Robi się. Ale pamiętaj - kiedyś mnie nie zaskoczysz, i co
wtedy?? Będziesz miał głupią minę.
Czarteczaek uśmiechną się.
- Może... Ale to chyba wtedy jak się zestarzeje. - usiadł
poprawiając długi, nieregulaminowy płaszcz - Słyszałem, że
mieliście dzisiaj kontrole z Sanepidu?? Jaki wynik??
- Byli bardzo zadowoleni. - odparł w zgodzie z prawdą barman. Po
czym mrugnął porozumiewawczo - Aż chłopaki z Żandarmerii rwali
się do "gratulowania" im słusznej decyzji...
- No to dobrze. - Porucznik jednym łykiem wypił swoją śliwowicę,
i zakąsiwszy rękawem, zniknął tak samo niespodziewanie, jak się
pojawił.
W Kantynie robiło się coraz bardziej tłoczno, ale nikt nie
zauważył cienia, który zniknął za drzwiami budynku.
* * *
W całej kantynie panowała wrzawa aż tu nagle coś jak gdyby
trzasnęło. To kopnięte drzwi odbiły się od ściany. Wszyscy
zwrócili wzrok w stronę wejścia. Stał tam wysoki mężczyzna w
czarnym płaszczy. To był komandor, wszedł do sali rozejrzał się i
podszedł do baru. Wszyscy rozpoznali. To Engel z Gwardii
Gwiezdnej, widząc ze wszystko w porządku wrócili do swoich
rozmów.
- Witam! Masz jeszcze ten dobry bimberek, co go chłopcy z KK
podrzucili?
- Oczywiście - opowiedział barman.
- To nalejcie mi, i nie żałujcie miałem ciężki dzień - oparł
Komandor.
- Tak jak ja, była kontrola z sanepidu, ale wszystko w
porządku.
- Twoje zdrowie Dziku! I nalej mi jeszcze jednego.
W kantynie coraz bardziej się tłoczyło, ale nie przeszkadzało to
nikomu, wszyscy zajmowali się swoimi sprawami.
* * *
Tuż po północy do szemranej kantyny wszedł człowiek w stroju
sprzed prawie 50 lat. Długi czarny płaszcz, obite długie buty,
kaptur na głowie. Spojrzenia wszystkich żołnierzy PMG zwróciły
się na niego, gdy podszedł do mikrofonu na scenie.
-Witam... - powiedział zdejmując kaptur i wtedy wszystkim ukazał
się... kask Lorda Vadera z kultowego filmu w PMG. Po sali
przebiegł nerwowy impuls. "Kto śmie zakładać kask
LORDA!!!"!!
Nieznajomy podszedł do konsoli, włączył jakąś piosenkę nieznana
dotąd żołnierzom. Na sali zapadła kompletna cisza. Droożdż
zagapił się i wylał borowca na swój mundur... Engel'owi w
kieszeni otwierał się miecz świetlny widząc znienawidzona
postać.
Muzyka leciała. Nieznajomy podszedł do mikrofonu i... Zaczął
śpiewać... Pieśń biesiadna już zapomnianego zespołu - Ich
Troje...
Ixer pierwszy rozpoznał nieznajomego. Nikt tak beznadziejnie nie
umiał śpiewać!!
Nieznajomy zdjął kask... Teraz wszyscy mogli zobaczyć twarz o
surowych liniach. Tak. To był Głównodowodzący oddziałami
połączonych Armii PMG. Cats_shit_pl!
Na sali wybuchła euforia! Jeszcze nigdy Szef wszystkich szefów
nie pojawił się w takim miejscu.
- Czarteczaek!!! Do cholery wyłaź spod tego stołu!!! - powiedział
z przekąsem cats. - Engel schowaj ten miecz, bo komuś oko jeszcze
wybijesz!! WITAM wszystkich jeszcze raz. Jestem tu by oblać,
awansik szanownego Ixera... Hehee...
Zabawa trwała jeszcze długo, kiedy to cats znowu wyskoczył z
poronionym pomysłem...
- No dzieci chaosu... Musze wam powiedzieć cos bardzo ważnego...
A mijjjjjjiiiiiijjjjjjanowicie, to ze tego no wiec, dlatego ze...
No... - popatrzyli zamglonym wzrokiem na dno swojego kufla - kto
jeszcze sil do baruuuu... Dzzziku kolejka dla jeszcze żyjących!
* * *
- Cholera!!! Znowu nikt nie zauważył A. Ixera??? - VoyTass wstał
spod ściany i krzyknął - Ixer, gdzie jesteś??
Na sali wszyscy ruszyli szukać nowego admirała... Wrzawa była
wielka. I już po chwili Engel wyciągnął spod jednego stołu
zeezwłok Ixera.
- Z niego dziś już nic nie będzie!!! Zalany w trupa
- Dziku!! Miarka wiatrowa wody dla admirała!! - krzyknął
Droożdż.
Minutę później na salę wjechał wózeczek ze sporych rozmiarów
wiaderkiem wypełnionym cieczą.
- "Szefie" - VoyTass podał je Cats'owi - Czyńcie honory
Cats wziął porządny zamach i.... Ixer z wrzaskiem zerwał się z
podłogi. Cały mokry zaczął biegać po sali, dopóki znienacka nie
złapał go Czarteczaek i nie usadził na ławie.
- KLIN DLA PANA RAZ!!!
Chwilę potem impreza ruszyła na całego....
Kolejni żołnierze wpadali po służbie, a co jakiś czas ŻW wynosiło
na wytrzeźwienie tych, co niedługo mieli wrócić do obowiązków. W
końcu porządek musi być nawet jak się pije. Przez salę
przetaczały się zgodnie śpiewane pieśni, które od setek lat
śpiewano we wszystkich flotach i to, że ta konkretna nie pływała
już po morzach nie miało znaczenia. Usłyszeć, więc można było
takie hity jak "Morskie Opowieści" "Pijmy, pijmy, pijmy" "Biały
Miś" "Pijmy, pijmy, pijmy, pijmy" "Hiszpańskie Dziewczyny"
"Pijmy, pijmy, pijmy, pijmy, pijmy" "Butelka Rumu" i z jakichś
zupełnie niezrozumiałych przyczyn, podjudzone zapewne przez
żeńską część imprezujących "Jestem kobietą". Zapewne jeszcze
przez wiele lat będzie się mówiło o tym brawurowym wykonaniu
zaprezentowanym przez admiralicję i kilku wyższych oficerów.
Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy. Nad ranem kantyna zaczęła pustoszeć, gdy małe grupki dzielnych wojaków niosąc się nawzajem, ciągnąc po posadzkach stacji, lub tocząc w przypadku tęższych osobników, zaczęły wracać do swych koszar. Gdy ostatni z klientów wyszedł "Dzik" podszedł powoli do drzwi, zamknął je na klucz i zabrał się do powolnego sprzątania śladów libacji. Był zadowolony. Wszyscy bawili się doskonale zapominając w jak trudnych warunkach przyszło im żyć i pracować. Tu, w jego knajpie, mogli poczuć się jak u siebie w domu, na Ziemi. Ta świadomość, że to dzięki jego kantynie chłopaki i dziewczęta znaleźli coś, czego tak bardzo szukali sprawiła, że Sierżant Jan "Dzik" Kowalski poczuł się jakby wygrał właśnie ważną bitwę. To on wraz z kilkoma innymi dostawcami rozrywki stał na straży zdrowia psychicznego tych żołnierzy. Czuł, że to jest jego misja i jego sposób na to by służyć swej ukochanej Ojczyźnie.
* * *
A ciemną nocą, na zamkniętych drzwiach przybytku radości ktoś przybił tabliczkę, na której widniało:
"U Dzika" Ogólnonarodowa sala rozrywki i zabaw.
Sztywniakom wstęp SUROWO WZBRONIONY
pod groźbą ciężkich obrażeń psychicznych.
(Admiralicja mile widziana bez gwiazdek)
Kantyna byłą jeszcze pusta, gdy do środka weszła postać tocząc
przed sobą dużą beczkę.
-Heh jak zwykle otworzyli knajpę i nikt mi nie powiedział
normalka...
Postać postawiła beczkę i otworzyła wielką łychą kuchenną
próbując zawartość.
-Taak, nie ma to jak bimber domowej roboty jakieś samoluby
chciały go przeszmuglować a tak skorzystają z niego wszyscy a
tamci mają załatwione szorowanie kibla przez miesiąc...Tak mam
zdecydowanie za dobre serce.
Oris zostawił wielką beczkę i wyszedł miał jeszcze dużo alkoholu
do skonfiskowania.
* * *
Kantyna ciągle była jeszcze pusta. Było to dość dziwne, jak na tą
porę, ale Czarteczaek wiedział, dlaczego. Po wczorajszej imprezie
parę osób miało, tak zwane, karne warty, i inne takie. Jego na
szczęście to nie dotyczyło. W końcu, na co można skazać
porucznika Karnej Kompanii?? Niżej już zjechać nie można, więc
czym się przejmować. Taka sytuacje miała swoje i dobre i złe
strony. Wprawdzie był pomijany przy awansach, ale również, jakoś
zapominali o nim przy wyznaczaniu kar.
Czarteczaek przesunął dłonią po głowie. Imponująca grzywa białych
włosów zsunęła się na oczy, ale zignorował tą chwilowa
niedogodność i jednym zamachem przesunął niesforne włosy z
powrotem na ich miejsce.
- No. Pora zaczynać. - pomyślał. Omiótł spojrzeniem całą salkę, i
niezauważony przez nikogo wyszedł z kantyny.
Pojawili się pierwsi bywalcy. To byli ci szczęściarze, którzy
mieli farta, wczoraj zniknąć przed pojawieniem się Admirała.
Pozostali nie mieli już takiego szczęścia. Każdy, kto wypił mniej
od Dowódcy, albo odpadł szybciej od niego, miał dzisiaj karną
wartę i sprzątanie toalet.
"Dzik" podawał właśnie pierwsze kieliszki, i szklaneczki, kiedy
na dworze rozległ się głośny huk, a zaraz potem w przestrzeń
poleciała wiązka takich przekleństw, że wszystkim słuchającym
włosy dęba stanęły.
- Kto się wydziera?? - barman z wyrzutem wyjrzał przez drzwi.
Tylko po to, aby z zaskoczeniem od skoczyć w tył, aby nie zostać
stratowanym przez grupę żołnierzy wpychającą do sali głównej
kantyny coś wielkiego, nieokreślonego kształtu.
- Z pozdrowieniami od KK. - rozległ się głos, tuż przy jego uchu.
"Dzik" podskoczył z wrażenia, choć właściwie powinien już się
przyzwyczaić. - Gdzie to postawić?? - Coś zaczęło mu świtać w
głowie.
- Czarteczaek, słuchaj. Ja rozumiem, że dostawa dostawą, ale nie
musiałeś dostarczać od razu...
- "Dziku" słuchaj. Po wczoraj, to ty mi niemów, że nasza armia
nie wypije tego, co ci dostarczyłem, oki. Widziałem wczoraj ich
możliwości.
- Ale nie 500 litrów. To nie leży w ludzkiej mocy. Patrz: przed
chwilą Oris dostarczył beczkę. Co ja z tym zrobię.
Porucznik tylko uśmiechnął się, po czym w tradycyjny dla siebie
sposób zniknął wszystkim z oczu. Tylko wiatr niósł ostatnie jego
słowa - Dacie radę, ja to wiem...
Na sali panowała niezręczna cisza, świadcząca o lęku i
powątpiewaniu obecnych.
Wszyscy się zastanawiali: „Damy radę?... No chyba damy... Ale czy
na pewno...”
Głos zabrała Admiralicja:
- Panowie. Damy radę... Albo zginiemy próbując!
W tym momencie całą stacją wstrząsnęło jedno, zdecydowane
HURAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!
W jednej chwili zgromadzeni w kantynie żołnierze PMG byli gotowi
wyruszyć w nieznane. Nie oznaczało to jednak wcale, że się go nie
bali. W końcu to była cała beczka... Bynajmniej nie bali się
śmierci. Bali się tego, co może się ukazać na
wielkarzeczpospolita.net następnego dnia:
”Dzisiaj rano kwiat VPKI został znaleziony martwy w kantynie
wojskowej stacji Kopernik II. Jako przyczynę śmierci podawana
jest niska jakość serwowanych tam posiłków. Inspektorzy sanepidu
odpowiedzialni za to niedopatrzenie zostali oskarżeni o
osłabianie obronności Państwa i będą sądzeni zgodnie z Prawem
Wojennym”
W tym momencie całą stacją wstrząsnęło tak jakby kilometrowe
kowadło stopniowo wytracało na niej prędkość.
- Admirał Ixer proszony na mostek!
Wycie alarmu zderzeniowego Piłsudskiego nie pozostawiało już
żadnych wątpliwości.
- Kopernik wrócił! Damy radę!!!
* * *
-Nieee... No z tym to wypić się nie da... Nic dziwnego, że
Czarteczaek 500 litrów dał... Połowę się wyleje przez tego
kierowcę niedzielnego... - VoyTass wstał z podłogi narzekając i
postawił stół na należne mu miejsce...
- KOPEEERNIIIIK!!! Jak mi chociaż zadrapiesz kiedyś mojego
"Isaaka" to cię wyślę tam, gdzie mamusia mówiła, żebyś nigdy nie
chodził.... I nie będzie to bur.... Jesień średniowiecza
zafunduje...
- A dla reszty kolejeczka na koszt KK - VoyTass szeroko się
uśmiechnął - Zdrowie dla Cz.
Wszyscy obecni jak na komendę wznieśli toast. Nawet niepozorna
ręka chwalonego na chwilę z cienia się wychyliła...
Nagle za ladą zadzwonił telefon. Dzik odebrał.
- Tak... Tak, jest tutaj... Oczywiście... Zaraz mu przekażę... -
odłożył słuchawkę. - Kopernik! - zawołał. - Za 5 minut masz być w
gabinecie... Admirała Ixera! - powiedział, nie mogąc powstrzymać
śmiechu.
- No to wygląda na to, że w najbliższym czasie sobie z nami nie
popijesz - rzekł VoyTass, również śmiejąc się szyderczo. - To, że
darował ci już 3 razy to i tak dużo jak na niego...
- Ale wiesz... - dodał Czarteczaek - W KK naprawdę nie jest aż
tak źle...
- Taak... Bardzo śmieszne... - Kopernik wstał i wyszedł,
przeklinając pod nosem.
* * *
Tego człowieka nie trzeba przedstawiać... Dzik, gdyby nie miał
protezy lewej nogi to byłby już pewnie Admirałem w PMG (możliwe,
że nawet Do Spraw Przemytu).
Dzik, kiedy już wypił zawsze wspominał sobie jak to dobrze jest w
PMG. Żołnierze są jego rodzina... Nawet Cats nazywa Wujkiem!
Dla „Dzika” liczą się tylko X rzeczy: honor, kantyna, Armia Księżyc (V4603 Stacja Kopernik II)! Zawsze jak mówi o swojej bazie duma przemawia przez niego! Kiedyś za starych dobrych czasów nawet pobił się z jednym pilotem Wróbelków po tym jak ten zawiany całkiem dobrze stawiał niedorzeczne tezy o tym ze AM jest jakimś cudem lepsza od AK. Szybka akcja Dzika i kilku żołnierzy z AK doprowadziła do zmiany zdania tego pilota i innych Marsjan!
On sam jednak zmienił szybko swoje zdanie na temat wyższości
Armii Księżyc, kiedy w Kompanii Karnej V9412, gdzie za pobicie
oficera Armii Mars został wysłany z polecenia Ixera na miesięczną
służbę, czyszcząc klozety na krążownikach i przepychając szamba
na stacjach, miał okazje przekonać się osobiście, jak śmierdzą
odpady, przez Armię Księżyc produkowane. Od tej pory Ixer stał
się jedną z nielicznych osób, przed którą Dzik czuł respekt, a
swoich kontrowersyjnych poglądów nigdy już nie wyrażał w taki
sposób, co więcej: Rada Marynarki pod silną presją oficerów i
podoficerów zmuszona była (a większość zrobiła to z ochotą)
przenieść Dzika (na jego własne życzenie) do armii Mars. Tam
rozwinął jeszcze bardzie swe zdolności kantynowe i stał się
człowiekiem w PMG nazywanym "Pierwszy użyteczny".
- Ale dość już tych wspominek panowie - VoyTass lekko zirytowany
rzekł na forum - czas na zabawę. Wysłać Kopernika do pokoju bez
ostrych kantów i bawimy się.... Beczułka czeka...
* * *
Zapadła cisza, która po chwili została przerwana krzykami radości
obecnych w kantynie podoficerów (oficerowie jak, na oficerow
przystało zachowywali milczenie). Wewnętrzne zniecierpliwienie w
oczekiwaniu tak pożądanego trunku można było zgadnąć tylko po
drżącym, prawie jak u "zawodowych" alkoholików i tancerzy mamby,
pośladkach.
Jeden z podoficerów wpadł w euforie, wskoczył na stół i zaczął
walić z blastera w sufit i żyrandole, krzycząc „Niech Żyje Ten,
Kto Stawia. Kto za darmo nie wypije, temu w mordę dam ... I w
ryja!!!”, ale został ściągnięty ze stołu przez towarzyszy i
uśpiony trzema uderzeniami punktowymi w tył głowy...
Impreza miała się właśnie rozkręcać w najlepsze, ale…
Nagle do kantyny wbiega Oris w pełnym bojowym pancerzu a za nim
grupa strażników również w bojowym ekwipunku:
-Dobra, teraz toście przegięli. Dziku nie udawaj niewiniątka z
magazynów zniknął cały skonfiskowany alkohol. Przyznać się coście
z nim zrobili?!
Jak się spodziewał odpowiedziała mu cisza.
-Dobra wyjaśnię to inaczej ten alkohol miał zostać przekazany na
wesele moje ku... Znaczy dochód z jego sprzedaży miał pomóc
biednym dzieciom w Ameryce. W związku, z czym nie wyjdę dopóki
ten alkohol się nie znajdzie a żeby wam pokazać, że nie żartuje
od dziś dostawać będziecie tylko piwo bezalkoholowe i odcinam wam
kablówkę. A najlepsze jest to, że nawet admiralicja wam nie
pomoże, bo wszystko podpada pode mnie. Sasasa jaki ja jestem
zły.
Chwile potem nadciągnął następny kataklizm, bo do kantyny wszedł,
a właściwie wturlał się, (ponieważ potknął się o swoją czarną,
aksamitną pelerynę) Sir Morgoth.
- Ekhm... - zakomunikował swoją obecność innym Sir Morgoth -
widzę, że dobrze się tu bawicie.
-Dopóki ty się to nie pojawiłeś to faktycznie dobrze się
bawiliśmy - wyraził swoje zdanie ktoś, kogo Sir Morgoth nie
potrafił zlokalizować w tłumie.
-Hm... Mam dla was złą informację dla celów ćwiczeniowych muszę
zarekwirować cały alkohol z tej kantyny. Proszę tutaj mam
odpowiednie pełnomocnictwa i pozwolenia....
W tym momencie wszyscy przebiegle spojrzeli na beczkę feralnego
bimbru...
- Skoro takie są rozkazy...
- Ekhmmm... - Sir Morgoth usłyszał chrząknięcie tuż przy swoim
uchu. Jak każdy w takiej sytuacji podskoczył równo do góry. Po
chwili opadł z powrotem z mieszanką zdziwienia i wyrzutu patrząc
na porucznika, który z nikąd pojawił się za jego plecami. -
Jesteś pewien, że chcesz zabrać ten alkohol?? - Czarteczaek
wykonał dziwny gest ręką, ni to machnięcie, jakby przesuwał w
powietrzu molekuły gazów - Przemyśl sobie dobrze, czy na pewno
tego chcesz. Bo jeśli tak, to może "Wróbelki" przekonają cię, że
się mylisz w tym, co chcesz... No, więc jak będzie??
- Ten tego, ale ja naprawdę muszę... - Sir Morgoth nie wiedział
jak to powiedzieć - No chłopaki, proszę.
- Tak od razu lepiej. Jak ktoś kulturalnie prosi, to dostanie
kulturalnie. "Dziku", nalej temu oficerowi Trochę bimberku do
kanistra. Tylko może tego specjalnego, co go jeszcze nie
zaczęliśmy sprawdzać. - Czarteczaek uśmiechnął się szeroko -
Sprawdzisz, go dla nas, dobrze??
Porucznik rozejrzał się po Kantynie.
- A co do ciebie, komandorze - spojrzał wymownie na Orisa - to
może przestaniemy sobie grozić piwem bezalkoholowym, bo to obniża
morale, a tego byśmy nie chcieli, prawda?? Może porozmawiamy, jak
dorośli i doświadczeni żołnierze??
- Tak?? - Pytanie Orisa, było równie wymowne, jak krążownik z
bateriami laserów gotowymi do strzału. - Co proponujesz?? Tylko
pamiętaj, ze nie tknę tego twojego bimbru. Ja potrzebuję
porządnego alkoholu, a nie tego świństwa.
- Jakiego świństwa - obruszył się Kopernik. Właśnie kończył
trzeci kufel tego, jakże zacnego trunku, i był już w bojowym
nastroju. W końcu 85% robi swoje. - To jest... Eeee... Ten
tego... Co ja miałem powiedzieć??
- Mówiłem nie pij tyle - wszedł mu w słowo Droożdż. - Przecież to
nowy i niesprawdzony wytwór.
Czarteczaek spojrzał na salę - Już sprawdzony. - Sala
prezentowała sobą ciekawy widok. Wszyscy byli w stanie nie wpełni
świadomym, choć to dopiero połowa dostawy została zużyta. - A co
do ciebie, Oris, to słyszałem, że gdzieś w piwnicach kantyny
"Admiralskiej", jest trochę trunku, który był "zaginiony".
- Na prawdę?? - Zdziwił się Oris, po czym wybiegł sprawdzić
informację.
- No - stwierdził Czarteczaek - Dobra robota z tym przenoszeniem,
moje "Wróbelki". Ale jak ja dorwę tego, kto zakosił wódę z
magazynów intendentury i ją nam tutaj podrzucił, to...
- Eeee tam Czarteczaek. Marudzisz. Przynajmniej lamusy z
Admiralskiej będą miały rozrywkę... Chwilową.
VoyTass wstał zza stół i wychylił kolejną miareczkę.
- Normalnie jutro chyba nie piję, w alkoholizm wpadniemy... -
spojrzał w beczkę bimbru.
* * *
Drzwi do kantyny otworzyły się, i do środka wtoczyło się kilku
żandarmów przebranych za tajniaków z Orisem na czele. Każdy niósł
jakiś miło wyglądający ciężar.
- Dziękujemy za wypełnienie obywatelskiego obowiązku żołnierze-
tu potrząsnął trzymanymi w rękach kanistrami, w których
przyjemnie zabulgotało - W nagrodę darowujemy wam te oto
hostessy, które zarekwirowaliśmy w admiralskiej. Miłej zabawy
życzę.
Stojące za nim chłopaki postawili dziewczyny na podłodze i
wyszli.
Nastała chwila ciszy.....
* * *
Sir Morgoth już miał się zadowolić tym, co dostał, ale nagle
przez głowę przeszła mu jedna myśl(więcej się nie mieściło) -
Ku***! Co on do mnie powiedział, że niby jestem oficerem?! Pokażę
temu nieukowi z KK, że jestem wyższym oficerem! - Teraz przez
jego mózg niespiesznie przyszła następna myśl - Jeszcze użył
jakiś karczemnych sztuczek przeciwko mnie... Ma szczęście, że
wcześniej sobie popiłem. - Sir Morgoth podszedł do
Czarteczaeka.
- Poruczniku! Baczność.
- Ale o co chodzi?
- O to, że próbowaliście jakiś sztuczek na mnie! Jestem wyższym
stopniem! - Sir Morgoth uniósł swoją lewą rękę i zaczął ściska ć
powoli swoją dłoń, choć był kilka metrów od Czarteczaeka to ten
uniósł się lekko na ziemią i zaczął się dusić. Na Sir Morgotha
rzucili się wszyscy żołnierze przebywający w kantynie. Kilku
pierwszych zostało odrzuconych za pomocą ognistej kuli (ich
mundury tylko lekko się nadpaliły). Jednak żołnierzy było zbyt
wielu a Sir Morgoth w końcu padł pod naporem dzikiej masy.
- Ufff już myślałem, że to będzie mój koniec. - powiedział
Czarteczaek. - To, co teraz z nim zrobimy chłopaki? - zwrócił się
do reszty żołnierzy.
- No, ale co mu możemy zrobić?? Przecież jest tu najstarszy
stopniem.
- Nikt nie będzie na mnie stosował moich własnych sztuczek. Gdzie
on się tego, cholera, nauczył?? Chyba musze pogadać z Zośkiem, bo
to chyba jedyny kapłan poza mną w PMG. - obruszył się
Czarteczaek. - A co do ciebie, panie wyższy oficerze, to chyba
nie zauważyłeś tabliczki przy wejściu, że tutaj wchodzimy "bez
blach", co?? A może wzrok coś zbyt zamglony?? - Porucznik nie
mógł sobie darować złośliwości, choć miał przeczucie, że jutro
się do niego za tą całą akcję przyczepią, jak cholera.
- Tak, ja... Nie zauważyłem - Sir Morgoth z trudem wydobywał z
siebie słowa, jako że był przyciśnięty do ziemi przez ponad dwa
tuziny żołnierzy.
- No to słuchaj. Niech będzie zgoda, bo nie mam dzisiaj humoru na
walkę. Wypijmy po setce na zgodę i już. - To mówiąc Czarteczaek
nalał sobie i Sir Morgothowi po setce... A potem drugą, i
trzecią, i tak dalej, póki obaj trzymali się na nogach. I
oblewając stwierdzili, ze właściwie, to nic do siebie nie mają...
* * *
Nagle drzwi do kantyny otworzyły się i zataczając się na boki,
wszedł do niej Ixer. Z trudem utrzymywał pozycję stojącą. Twarze
wszystkich żołnierzy zwróciły się w jego stronę.
- Dziku... Polej - zawołał od progu.
- Dzisiaj w Departamencie Spraw Wewnętrznych była oficjalna
wizytacja z Ministerstwa Wojny - wyjaśnił Oris. - Wygląda na to,
że chłopaki z MW też lubią porządnie wypić.
- Eee tam... Wymiękli już po paru głębszych... Też mi
ministerstwo... O! - zauważył beczkę bimbru - Tego mi
nalej!
- Ale... Nie wiem jeszcze, czy to się nadaje do picia...
- Wszystko się nadaje... To jest... Rozkaz...
- "A zresztą... Co mi szkodzi" - pomyślał Dzik i nalał Ixerowi
bimbru.
Ixer, nie patrząc do kufla, bez mrugniecia okiem, za jednym
zamachem dosłownie wlał w siebie całą jego zawartość, opryskując
jednocześnie swój mundur.
- K...A!!!!!!!! - dało się słyszeć w całej stacji, Odgłos ten,
złapała nawet stacja sejsmiczna na Księżycu. - Coście tym razem
spieprzyli? To smakuje jakby ktoś w tym coś rozpuścił, i to coś
obrzydliwego.
W kantynie zapadła cisza...
Oris, jako szef bezpieczeństwa widział już nie jedno, ale wyraz
twarzy Ixera będzie mu się śnił po nocach. Potem zwrócił się do
Czarteczaeka:
- Widzę, że znowu doprawiałeś deuterem z reaktora. Wiesz ja nic
nie mówię, ale jak tylko Ixer przestanie teraz skakać waląc głową
w sufit to może podpadać pod próbę zamachu.
- E tam przesadzasz popatrz, jaką ma wesołą minkę zupełnie jak po
lobotomii. Poza tym i tak już jestem w KK, więc co gorszego może
mnie spotkać.
* * *
Impreza trwała jeszcze długo w nocy, aż do rana, kiedy to ŻW wynosiło ostatnich „Dzikowych” dzikich lokatorów. W końcu udało się przedestylować beczkę zepsutego bimbru, i wszyscy wypili ją ze smakiem. Co prawda w wyniku tego zabiegu z 85% doszło do 94%, ale kto by się martwił takimi drobiazgami. Potem były pieśni, i picie, i znowu pieśni, i znowu picie, tańce na stołach (w ramach równouprawnienia, tańczyły obie płcie – z jednej strony piękne hostessy, „zarekwirowane” z kantyny admiralskiej, zaś z drugiej, może już nie tak piękni: komandor Oris, z komandorem Sir Morgothem. Ale paniom obecnym w knajpie to nie przeszkadzało. A potem, kiedy już komandorowie nie mogli się utrzymać na nogach, ich, oraz admirałów, oraz poruczników i wszystkich innych, wynosili kadeci.
Zaś nad ranem „Dzik” wyszedł przed drzwi, i przyczepił karteczkę:
"ZAMKNIĘTE, BO NIECZYNNE - ZAPRASZAMY JUŻ WKRÓTCE"
Wiedział, że wszyscy będą wściekli, ale takie sprawy, jak reorganizacja miały pierwszeństwo.
CDN