Czas: grudzień 2054
Miejsce: gdzieś w Układzie Słonecznym; rejon planet zewnętrznych
Przestrzeń prawie świeciła od gwiazd widocznych z tego punktu globu. Gdyby
ktokolwiek na powierzchni skalistej planety spojrzał na niebo, zamarłby na pewno
z zachwytu. Ale nikt nie spojrzał. Na przestrzeni wielu setek jednostek
gwiezdnych nie było nikogo. Ani niczego… No prawie niczego.
Gdyby ktoś dokładnie spojrzał w przestrzeń dostrzegłby, że jeden jej rejon jest
znacznie bardziej rozgwieżdżony niż inne. A nie tyle bardziej rozgwieżdżony, co
rozjaśniony. Jakby coś leciało po niebie z ogromną prędkością i świeciło
światłem. Coś wielkiego…
* * *
Czas: 1 marca 2055
Miejsce: Układ Słoneczny Ziemi; Baza Armii Mars
Statek był prawie gotów do lotu. Był jak nowy. Świeżo polakierowany i
zatankowany, czekał na lot w odległą przestrzeń, niczym orlątko na swój pierwszy
lot. Albo raczej niczym smoczątko…, bowiem tak brzmiała jego nazwa. Była to
lekka korweta klasy VV, przerobiona i zmodernizowana na prom badawczy, zaś
następnie przekazana V9411. Inną sprawą było to, ze nazwa „Smoczątko” nie
została zaakceptowana przez Dowództwo, choć nieoficjalnie nie używało się
niczego innego.
Czarteczaek lekkim krokiem przechadzał się po mostku swojej jednostki. Brązowy
płaszcz z grubego, impregnowanego płótna powiewał delikatnie na prądach
powietrza wydobywających się z wentylatorów. Wprawdzie nie potrzebny w warunkach
kosmosu, to jednak porucznik tak do niego przywykł w czasie swojej służby w
jednostce paranormalnej, że teraz nie potrafił się z nim rozstać. Był to jeszcze
jeden symbol łączący go z czasem, kiedy był kapłanem szturmowym. Z przeszłością,
którą porzucił, aby szukać swojego celu w dalekiej przestrzeni. Może kiedyś
odnajdzie to, czego tak szuka. Kogo tak szuka…
Jednostka była prawie gotowa do startu. Mostek czekał już tylko na raport
gotowości z maszynowni.
- Wszystkie silniki sprawne – rozległ się przez interkom głos młodego mechanika
– Zapas paliwa w normie. Wszystkie inne urządzenia gotowe.
Porucznik Czarteczaek, dowódca pierwszej, i zarazem najbardziej elitarnej,
Kompanii Karnej, pokręcił głowa z dezaprobatą. Nie pochwalał takiego podniecenia
u tego, jeszcze nastoletniego, kadeta. Ledwo po Akademii Gwiezdnej. „Czy on
naprawdę nie zdaje sobie sprawy gdzie trafił?? W ogóle, za co go do nas zesłali??
Ach tak. Za Narzucani innym kadetom swoich poglądów religijnych. Jak ja nie
lubię fanatyków”.
- Czy załoga na stanowiskach??
- Tak, Szefie – głos Maxa, adiutanta porucznika, był jak zwykle spokojny i
opanowany. Porucznik jeszcze nigdy nie słyszał, aby jego pierwszy oficer był
przerażony albo podniecony czymkolwiek związanym w lotami kosmicznymi – idealny
oficer. Czarteczaek uśmiechnął się. Normalnie nie pozwoliłby, aby ktokolwiek na
służbie zwracał się do niego tak nieoficjalnie i niezgodnie z regulaminem, ale
przecież to była Kompania Karna, i panowały tutaj trochę inne zasady.
- Sekcja łączności. Proszę zameldować o naszej gotowości.
- Tak jest – I znowu spokojny głos, młodego wiekiem chorążego. Został zesłany
tutaj raptem kilka tygodni temu, zaraz po powrocie z ostatniej misji, ale już
nauczył się opanowania, niezbędnego w tej pracy. – Właśnie otrzymaliśmy
odpowiedz. Mamy pozwolenie na start.
- Dobrze. Sekcja steru. Rozpocząć manewry. A po wyjściu ze zgrupowania floty
ustaw nas, moja droga, na wektorze lotu. Sekcja nawigacji. Wytyczcie trasę.
- Wedle rozkazu – głos młodego i niedoświadczonego nawigatora brzmiał piskliwie,
mimo iż chłopak starał się sprawiać wrażenie spokojnego. Czarteczaek uśmiechnął
się. Znowu świeżo upieczony dzieciak. Ale może coś niego jeszcze będzie.
- Wykonuję, MÓJ DROGI – pani chorąży, pełniąca obowiązki pierwszego pilota, nie
starała się nawet ukryć sarkazmu w głosie. Czarteczaek wiedział, dlaczego. Nie
nawiedziła, jak ktoś, a szczególności on, zwracał się do niej tak poufale. Ale
on to lubił. I lubił ją tym denerwować.
- Monia, tylko uważaj, abyś nie rozwaliła znowu jakiegoś krążownika. Bo mamy
świeży lakier.
W odpowiedzi usłyszał tylko prychnięcie. Włączył interkom, na kanał ogólno
dostępny.
- No dobrze proszę państwa. Rozpoczynamy następny lot. Dla niektórych pierwszy,
dla innych nie. Naszym zadaniem jest obejrzeć sobie jakąś kometę, która
zainteresowała Dowództwo. I kiedy mówię obejrzeć, to nie mam na myśli
bezpiecznej odległości – zastanawiał się przez chwilę, czy cos jeszcze dodać,
ale zmienił zdanie. – Maszynownia, jak wyjdziemy ze zgrupowania floty, dacie nam
pełną moc, i tak do dotarcie do celu. Max, jakby coś się dział, to wezwij mnie
przez interkom.
- Jak zwykle, szefie.
Czarteczaek wstał z fotela dowódcy, i skierował swoje kroki w kierunku windy.
Początkowo zamierzał pójść do swojej kabiny, aby się zdrzemnąć, ale zmienił
zdanie. „Na sen będzie jeszcze wiele czasu w trakcie tego lotu, a teraz
wypadałoby coś zjeść. Może jakąś dobrą zupę?? A potem trzeba będzie obejrzeć te
cacuszka, które nam wpakowali do ładowni. Jakiś nowy model myśliwca
zwiadowczego, albo co. Chłopaki się ucieszą.”
* * *
Czas: 4 marca 2055
Miejsce: okolica Saturna; 10 000 km od komety
Czarteczaek stał na mostku i z zapartym tchem patrzył na wielki monitor
zawieszony na ścianie. Razem z nim patrzyła cała obsługa mostka. I wszyscy
równie zdziwieni.
- Czy ktoś mi powie, co to jest??
Pytanie było raczej retoryczne, ponieważ porucznik wiedział, że nikt, włączając
jego samego, nie wie, czym jest ta kometa. O ile można ja nazwać kometą.
- Panie poruczniku, panie poruczniku, mam te dane, o które pan prosił – rozległ
się krzyk młodego nawigatora. Czarteczaek skrzywił się. Nawet w takiej jednostce
jak V9414, nie wykrzykuje się informacji w stronę, gdzie najprawdopodobniej jest
dowódca.
- Max, daj zbliżenie na kometę, czy cokolwiek to jest.
- Panie po…
- Tutaj jestem kadecie. Może zamiast krzyczeć podejdziesz i po prostu powiesz,
co tam masz??
- Ja… przepraszam panie poruczniku. To są te informacje o składzie chemicznym i
fizycznym komety.
- Dziękuję. Max??
- Oto obraz, szefie. Dziwnie to wygląda.
- Tja… Wiem. Sekcja steru. Obierzcie kurs jeden w lewo i jeden poniżej komety.
Jaką obiekt ma prędkość?? Damy radę jej dotrzymać kroku?? – ostatnie pytanie
dowódca zadał do interkomu.
- Panie poruczniku – urządzenie, głosem szefa mechaników, natychmiast
odpowiedział. – Jeśli będziemy lecieć na 105%, to możemy ja nawet zmniejszyć
dystans, ale nie sądzę, abym mógł gwarantować coś takiego na dłużej niż pół
godziny.
- No to lecimy. Hangar. Wypuścić myśliwce. Rozpoczynamy badania.
* * *
Czas: 4 marca 2055
Miejsce: okolica Saturna; 2.500 km od komety
„Smoczątkiem” wstrząsnęła seria potężnych wyładowań magnetycznych. W jednej
chwili zgasły wszystkie monitory. Zgasło światło. Wszystko się wyłączyło. Po
chwili wszystko wróciło do normy. Ale statek i tak miał szczęście. Fala, która
dosięgła trzy z sześciu myśliwców zwiadowczych, zmiotła je na pył kosmiczny.
Myśliwce i pilotów…
- No dobra. Chce walczyć, to coś?? No to będzie walczyć. Stanowiska laserów.
Ognia!! Maszynownia. Jak silniki dacie rade cos zrobić?? – w odpowiedzi doszły
go tylko niewyraźne przekleństwa. Aha. To znaczy, że jesteśmy unieruchomieni. –
Sekcja Nawigacyjna. Śledzić kurs komety. Sekcja nawigacyjna. Co z… - dopiero
teraz porucznik spojrzał na konsoletę nawigatora i zrozumiał czemu nikt mu nie
odpowiadał. Chłopak leżał bez przytomności na klawiaturze. Miał rozbitą twarz. –
Tja… Drugi nawigator. Zajmij się śledzeniem obiektu.
- Szefie. Obiekt przyśpiesz.
- Jak to przyśpiesza, do cholery. Przecież to tylko zwykła kometa. Ona nie może
przyśpieszać.
- A jednak. Właśnie przekroczyła ośmiokrotność prędkości dźwięku… Opuściła
zasięg laserów.
- Przerwać ogień – Czarteczaek zakomenderował z przygnębieniem w głosie.
Spojrzał na nieprzytomnego nawigatora. Na złamaną rękę pani pilot. Dopiero teraz
sobie uświadomił, ze po twarzy płynie mu krew z rozbitego łuku brwiowego.
Westchnął. W takich sytuacjach czuł się naprawdę staro. – Jakie mamy straty??
* * *
Czas: 5 marca 2055
Miejsce: okolica Saturna
Straty okazały się mniejsze niż początkowo przypuszczano. Poza trzema
pilotami myśliwców, nikt nie zginął. Wprawdzie wielu członków załogi odniosło
lekki lub średnie obrażenia, ale to było nic w porównaniu z niektórymi misjami.
Również starty materialne, poza trzema myśliwcami, nie były wielkie. Właściwie
żadne.
Za to straty moralne, były wyjątkowo dotkliwe. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się,
aby elitarna Karna Kompania poniosła takie straty, w tak prostej i rutynowej
misji… Która okazała się bardzo nie rutynowa.
Porucznik wszedł przez drzwi, prowadzące do mesy okrętowej. Ponieważ było to
największe pomieszczenie na statku, to właśnie tak miała odbyć się narada w
sprawie dziwnego zjawiska z jakim zetknęła się załoga „Smoczątka”. Na miejscu
było obecnych kilku najstarszych stopniem oficerów pokładowych, jak również
grupa zaokrętowanych na korwecie naukowców.
- No więc, proszę państwa, czy ktoś ma jakieś pomysły co to było?? – krótko
trwałą ciszę przerwał głos Czarteczaeczka. – No… Może ma ktoś jakieś sugestie??
- To bardzo dziwne zjawisko, poruczniku – pierwszy odważył się odpowiedzieć szef
grupy naukowej, najstarszy wiekiem, prawie już emeryt, członek załogi. – Mamy
jaką teorię, która mogłaby to wszystko wyjaśnić, ale…
- Ale??
- Nie jest to zbyt logiczne, wobec dostępnej nam wiedzy i techniki.
- Mimo wszystko zamieniam się w słuch.
- Tak więc – rozpoczął wywód starzec – wiemy na pewno, na podstawie raportów o
uszkodzeniach systemy, że atak, jeśli można to tak nazwać…
- Można. – wszedł mu w słowo porucznik – Ale proszę kontynuować.
- A więc zostaliśmy zaatakowaniu wiązką jonową wysokiej mocy. Ale – naukowiec
podniósł rękę, aby mu nie przerywano – nie tylko. Była to również fala impulsów
magnetycznych, elektrycznych, i cieplnych. To właśnie te ostatnie przyczyniły
się w znacznym stopniu do zniszczenia myśliwców.
- No tak. – odezwał się Max – Ale w takim razie czemu my nie ucierpieliśmy??
Byliśmy za daleko??
- Nie. Fala termiczna doszła do nas i omiotła kadłub, ale… - głos naukowca
załamał się. Słychać było, że wyraźnie nie wie, jak to logicznie wytłumaczyć. -
…ale to tak jakbyśmy to nie my byli celem. Ta kometa, jakby, uznała tylko
myśliwce zwiadowcze za agresora, nas zaś tylko za niegroźnego obserwatora.
- A ta ucieczka?? – Czarteczaek nadal nie za bardzo chciał w to wszystko
uwierzyć. Tak samo jak wtedy kiedy schodził z mostku.
- To wyglądało na standardową taktykę obronną tego czegoś: Atak, a potem
ucieczka. Tylko… ja jeszcze nigdy nie widziałem czegokolwiek lecącego z taką
prędkością.
- No dobrze. Jakoś to napaćkam w raporcie. – Porucznik zaczynał czuć skutki bólu
głowy i zmęczenia. „Chyba muszę się czegoś napić, i to jak najszybciej.” – Ale
może ktoś ma pomysł, co to było??
- Kometa – padła natychmiastowa odpowiedz zza pleców szefa grupy naukowej. – Ale
jakby taka nie typowa. Zwyczajne komety są z różnych pierwiastków: metali,
gazów, i tak dalej. Podczas gdy w tym przypadku nasze czujniki odnotowały tylko
jeden pierwiastek: Uran…
Czarteczaek