Z dziennika pokładowego
V4212 - część druga

Dalszy ciąg epopei krążownika V4212 Galeon II "Kłuszyn 1610"

Nasze pierwsze zadanie bojowe ma polegać na zniszczeniu flotylli neonazistowskich rebeliantów stacjonującej w okolicach Neptuna. Domniemanej bazy rebeliantów, o jej istnieniu informuje w każdym razie nasz wywiad i jednostki paranormalne (korpus PSI jak i kapłani).

Samo dowództwo dziwi fakt jej tak długiego niewykrycia – nikt nie wie jakim cudem przetrwało te miesiące od zniszczenia IV Rzeszy. Mnie to w każdym razie nie obchodzi. W końcu jest dla nas robota. Mało kto na Ziemi wie jak nas ręce świerzbią nad stanowiskami kontroli ognia – uraczą nas raz na ruski rok jakąś akcją nad Burkina Faso. Czy oni tam na dole nie rozumieją że to my jesteśmy przyszłością Wielkiej Rzeczpospolitej? To na pokładzie naszych transportowców będą przenoszone lądowe siły stabilizacyjne. Teraz już zawsze my będziemy w pierwszym szeregu atakujących. Dalsze trzymanie się Ziemi oznacza stagnację. Naczelniku, spuść nas ze smyczy!

Siły wroga nie mogą być zbyt silne – najwyżej parę niszczycieli, może jakieś fregaty eskorty. I to w przestarzałej technologii. Nie mogą stanowić poważnego zagrożenia. Ale ich uzbrojenie jest ostre... I to mnie cieszy.

Nasz statek jest świeżo po remoncie. Mamy teraz WPR* drugiej generacji, niefrancuski reaktor, nowy system sterowania sprzężonymi działkami laserowymi... No i nową antenę nakierowującą do lancy grawitacyjnej**... Artylerzyści ochrzcili ją "starą Naczelnika". Dobrze że nie używają tej nazwy poza przedziałem dziobowym, miałbym kłopoty. Dostaliśmy też kilka Twardowskich mkII, nawet nie eskadrę. Przydzielili je do V4212 na jakiś czas, jeśli ten pomysł się sprawdzi dadzą nam je na stałe. W Akademii Gwiezdnej znajdzie się kilku wyszkolonych pilotów-stażystów.

Okręt załadowany, załoga skończyła się meldować jakieś dziesięć minut temu. Kopernik II daje zezwolenie na start... Oddokowani... Zwrot... Napęd manewrowy... Mijamy kołnierze z innymi okrętami... V4213, V4214, V4215, V4216, V4218 (V4217 podczas misji). Koniec floty Księżyc, dolatujemy do doków "oślizgłych"... Ten pierwszy to chyba Piłs... <JEB, ZGRZYT, PRASK> ______________WAAA!!!!!!
Przeprosiny (i rekompensata materialna - przyp. webmaster) poczekają – najpierw obowiązki względem kraju. Czyli dolot w okolice Neptuna, który przy rozsądnym przyspieszeniu zajmie nam koło trzech dni. Akurat se przypomniałem że podczas remontu dorobili nam nową trasę zjazdową...

Nie mają szansy wiedzieć o naszej obecności – od kilku godzin lecimy na wyłączonym napędzie, pod pełnym ekranowaniem. Nie zdradzi nas żadna łuna. Planuję przelecieć w ten sposób najbliżej jak się da, i odpalić lancę w ich zgrupowanie – problem polega tylko na tym że nie mam pojęcia gdzie są. Pasywne sensory są na maksymalnej czułości, słyszę w tej chwili nawet co działo się kilka godzin temu na francuskiej fregacie w okolicach Jowisza. Zdaje się że znaleźli ser. Z chrapania wnioskuję że operator radiostacji zasnął na aktywnej konsoli.... A niech się bawią, tu zrobią mniej szkody niż na Ziemi. Wolałbym wiedzieć gdzie są moje cele.

Wiele razy zastanawiałem się, jak doszło do tego, co się stało. Zawiniła na pewno nadmierna pewność siebie, ale jak mieliśmy nie być pewni siebie? Po dwudziestu latach zwycięstw? Wojna wydawała nam się czystą zabawą. Pamiętam że naśmiewałem się chyba z kolejnego wyczynu Francuzów, gdy obudził mnie alarm centrali obrony okrętu – namierzało nas z kilkadziesiąt baterii naziemnych (???). WPR zaczął się wysuwać automatycznie, i to nas uratowało, ale i tak zdążyliśmy nieźle oberwać – poszła centrala sterowania obroną antyrakietową i antymyśliwską, a że te stanowiska były w pełni automatyczne... Okręt stał się całkowicie nieodporny na jakikolwiek atak, nawet WPR nie powstrzymałby następnej salwy.

Byłem zmuszony użyć rozdzieracza planet, nie pytając o zezwolenie. Gdyby nie to, nie miałbym więcej okazji o nie poprosić. Byłem w pełni świadomy możliwych konsekwencji. I prawdę mówiąc, mało mnie wtedy obchodziły – walczyłem o życie swoje i załogi. Niewiele mogłem zrobić gdy ładunek opuszczał już wyrzutnię dziobową. Ten księżyc nazywał się chyba Miranda. Zrobiliśmy mu kilkaset ładnych zdjęć. Może chciałem w ten sposób usprawiedliwić swój czyn?

Zza szczątków księżyca wyłoniła się pełna grupa uderzeniowa niszczycieli torpedowych, eskortowana przez dwie eskadry fregat – oraz pełna salwa torped, wystrzelonych kilka minut wcześniej. Wiedziałem przynajmniej że poślę drani do piekła – lanca grawitacyjna właśnie kończyła się ładować. Jej użycie spaliło nam większość bezpieczników, poszło chyba kilka generatorów na dziobie i większość anteny. Co i tak było bez porównania ze zniszczeniami w grupie wroga – ich okręty po prostu przestały istnieć. Nasza broń sprasowała je tak, że nie pozostały po nich nawet szczątki. Wyciągnęliśmy też na niską orbitę trochę gazu z Neptuna – będzie opadał w ciągu kilku lat, tworząc dość piękną mozaikę.

Tymczasem salwa torped znajdowała się coraz bliżej – pozbawione kontroli z niszczycieli nie mogły sobie wprawdzie pozwolić, na żadne uniki, ale i tak nie byliśmy ich w stanie zniszczyć. Dla tak małych celów uniki krążownika są po prostu śmieszne.

Pozostawały nam myśliwce – konkretnie pięć myśliwców. Na 40 torped. Pięć myśliwców, ale nowej generacji. Kiedy kolejno opuszczały hangar wiedziałem, że przynajmniej one wrócą do bazy w przypadku niepowodzenia. A niepowodzenie było wielce prawdopodobne – niszczenie torped przez myśliwce to manewr nigdy nie opisywany w żadnym podręczniku pilotażu, nie ćwiczony podczas żadnych manewrów. Bo jest po prostu szalony – żaden, choćby najlepiej wyszkolony pilot, nie trafi z miniguna w szybko lecącą, robiącą uniki torpedę. Tyle że na "nasze" torpedy nie robiły żadnych uników – leciały jak Francuzi do sera. Słyszałem rozmowy naszych pilotów – mówili coś o jakiejś "mocy", naprawdę nie wiedziałem o co im chodzi. Każdy ma jakieś skrzywienie zawodowe. W każdym razie, liczy się efekt. Kiedy doszła do mnie informacja o zniszczeniu pierwszej torpedy, wziąłem to za przypadek – wszystko może się zdarzyć. A potem usłyszałem raport o drugiej... trzeciej... siódmej... trzydziestej... czterdziestej. A potem krzyk triumfu na wszystkich częstotliwościach, zagłuszył on nawet chrapanie z francuskiej fregaty. W sumie im się należało... ale niech pamiętają, że ja zniszczyłem księżyc i trzy eskadry okrętów.

W bazie już wiedzą. Obiecali przygotować nasz dok do napraw. Trwa analiza przyczyn naszego zaskoczenia. Może wrogowie, wiedząc o naszych kapłanach, celowo "myśleli głośno" o swojej bazie, chcąc nas wciągnąć w pułapkę? Ta sprawa z pewnością wymaga głębszego zbadania, a na przyszłość nie należy zbyt pochopnie traktować pararaportów.

Losy swojej kariery powierzam w wasze ręce, Naczelniku i Admirale Floty. Zdegradujesz mnie? Przeniesiesz do kompanii karnej? A może dasz awans? W takim wypadku obiecuję, że jeszcze wiele razy przysporzę chwały Wielkiej Rzeczpospolitej, walcząc za nią w otwartej przestrzeni, na orbitach planet, w nadprzestrzeni.... ups, wygadałem się. Mam już całkiem przewalone.
 

*WPR – wysuwalny pancerz refleksyjny, sposób ochrony przed bronią energetyczną
**lanca grawitacyjna – główne uzbrojenie V4212 Galeon II "Kłuszyn 1610", unikalne dla całej PMG; lanca grawitacyjna tworzy sieć mini czarnych dziur, wyparowujących w 10 sekund po ataku

Kopernik